Matriarchat - Męskie i kobiece archetypy w naszym współczesnym świecie, a w Polsce w szczególności

Z Patriarchat.pl
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie taraka.pl, 4 stycznia 2000 roku. Autorem artykułu jest Wojciech Jóźwiak. Źródło: [1]

Świat uciskanych kobiet

Od czego zacząć? Może od kiosku z gazetami. Leżą tam roje pism dla kobiet - nie ma pism dla mężczyzn. (Pism dla podglądaczy nie liczę!) Kobiety z łatwością odnajdują pewne wspólne im tematy i zainteresowania: kosmetyki, upiększanie się, fryzury, makijaż, pielęgnowanie cery, włosów i paznokci, mycie się i czyszczenie zębów, menstruacja, laktacja, owulacja, zachodzenie w ciążę, porody, ząbkowanie i wybór kierunku studiów dla dzieci, seks, orgazm i antykoncepcja, leczenie się, masowanie, naciskanie i nakłuwanie, ubieranie się, jedzenie, gotowanie, odchudzanie, biżuteria i horoskopy. Mając te wspólne zainteresowania i role społeczne (matki, gospodyni domowej i kochanki-kokietki), kobiety odnajdują się jako (o biedna logiko nieustannie przez niewiasty gwałcona!!!) MNIEJSZOŚĆ społeczna, na podobieństwo mniejszości narodowych, religijnych i homoseksualnych. W dodatku idzie od Zachodu narastająca propaganda, że jest to nie dość że mniejszość (wbrew faktom, bo kobiet jest trochę więcej niż mężczyzn, bo dłużej żyją), to jeszcze MNIEJSZOŚĆ UCISKANA, dyskryminowana, ta, która ma się gorzej.

Może tak jest, ale gdzie indziej, nie u nas; może rzeczywiście tak jest (albo raczej było dawniej) w krajach protestancko-anglosasko-kapitalistycznych. Może... We współczesnej Polsce, jak się rozejrzeć po świecie bez uprzedzeń, widzimy obraz przeciwny. To mężczyźni są raczej wyspecjalizowaną agendą społeczeństwa, które zasadniczo jest kobiece, zorientowane na kobietę i na zaspokajanie potrzeb kobiet.

Przyjęło się, że dom-rodzina-dzieci jest to obszar zdominowany przez kobiety. Że kobiety rządzą jedzeniem, ubieraniem, urządzaniem mieszkań, wychowaniem dzieci, i całą gospodarką na poziomie domu i rodziny. Mężczyzna jest tym, który ma wyjść z domu na ileś godzin i przynieść pieniądze. W przypadku skrajnym zostaje wpuszczony w rolę "wołu roboczego" i "pchacza wózków w supermarkecie" (znakomite powiedzenie Rodmana!).

Do tej roli mężczyzna jest preparowany od urodzenia. Jak to się dzieje?

Kobieca dominacja

Od urodzin poddany jest bezpośredniej dominacji kobiet. Położna i pielęgniarki na oddziale porodowym. Lekarki i pielęgniarki w razie choroby (opieka medyczna nad dziećmi jest całkowicie sfeminizowana). Panie w przedszkolu. Panie w szkole. (Charakterystyczne jest to przyrośnięcie słowa "pani" do przedszkolanki i nauczycielki. Szkoły podstawowe i przedszkola są też całkowicie sfeminizowane.) No i własna matka, która ma wszędzie i zawsze wokół siebie kobiety wzmacniające jej rolę wychowawczyni i przewodniczki chłopca.

Pozostaje rodzina, a w niej ojciec. Ale w polskich rodzinach przeważa porządek matriarchalny, gdzie żona dominuje - i dzieje się to albo w sposób jawny, gdzie mąż-ojciec jest nazywany "pieseczkiem", "głuptaskiem" itd., albo w sposób dyskretny, kiedy mężczyzna, jako "ważniejszy", "poświęcający się", "zapracowany", jest odsuwany od rodzinnych decyzji i służy za coś w rodzaju paradnego mebla w salonie. Oceniam, licząc moich znajomych, że w jakichś 90% polskich rodzin panuje porządek kobiecej dominacji. (Ciekawe, że znani mi "silni mężczyźni", samodzielni i pewni siebie, mają w większości za sobą rozwód lub kilka rozwodów, albo żyją poza rodziną; a więc oni również są odrzucani przez rozpowszechniony model - matriarchalnej - rodziny.)

Linia kobiecego przekazu, od matki do córki, jest potężna, a jej patologią jest przesterowanie córki przez matkę; tzn. to, że dorosłe córki są nadal rządzone przez swoje matki, że zarażają się ich osobowościami, że realizują ich pomysły na życie i powtarzają ich błędy, a nawet całe życiowe scenariusze.

Linia męskiego przekazu, od ojca do syna, jest słabiutka niby gasnące tętno, a jej patologią jest brak jakiegokolwiek pozytywnego związku między synem a ojcem, a także kontestowanie ojca przez syna, męski narcyzm, męska wieczna niedojrzałość - oraz potulne podporządkowywanie się mężczyzn mamusiom, żonom (i byłym żonom), teściowym (i byłym teściowym), a często wszystkim swoim "paniom" jednocześnie; a jak wiadomo, marny los niewolnika, który ma wielu poganiaczy.

Matriarchalna rodzina przenosi również z pokolenia na pokolenie deprecjonujący stosunek do mężczyzn ze strony kobiet. Matka, która pomiatała swoim mężem albo wręcz wygnała go z domu, doprowadzając do rozwodu, identyczny stosunek do mężczyzn wdrukowuje swojej córce, która to samo zafunduje swojemu mężowi i ojcu (ojcom) swoich dzieci. (Radzę wszystkim młodym mężczyznom: sprawdź, jaką rolę w rodzinie odgrywa ojciec twojej dziewczyny. Właśnie taka rola zostanie również tobie przydzielona!)

Jeżeli męska linia przekazu została rozerwana w rodzinie, młody mężczyzna ma małe szanse znaleźć ją gdziekolwiek. Nauczycielem w szkole najczęściej jest kobieta; mężczyźni w tej roli pojawiają się raczej dopiero na studiach, ale to już jest parę lat po tym magicznym wieku lat 17, do którego młody człowiek może być wychowywany i wzorce starszych przejmuje "przez skórę". Bo też w tych wywodach chodzi nie o logiczne pouczenia, co właśnie o bezpośredni, intymny, przez skórę, przekaz "ducha" własnej płci. Harcerstwo jest sfeminizowane tak samo jak szkoła. Wojsko przychodzi już za późno, zresztą ta instytucja, zwykle i tak z założenia patologiczna, dodatkowo się spatologizowała. Jeszcze jest kapłan... Ale to osobny problem.

Kobiecy katolicyzm

W "naszej" religii - czyli w dominującym tak lub inaczej rzymskim katolicyzmie, kapłan nie jest mężczyzną - jest funkcjonalnym kastratem. Męskie postaci występujące w tej religii są żałosne: czczona jest Święta Rodzina, ale mężczyzna w tej rodzinie - św. Józef - nie jest ojcem z krwi i kości, tylko rogaczem, któremu Bóg przyprawił rogi; potulnym i zapewne impotentnym opiekunem nie-swojego syna, który (Józef) nie śmie seksualnie "tknąć" swojej boskiej "białej" małżonki. Płeć kobiety, zamknięta pieczęcią świętego dziewictwa, jest tak święta, że niedostępna, zakazana, TABU dla mężczyzny. Skoro owo najwyższe dobro, jakim są narządy płciowe kobiety, jest aż tak niebotycznie uświęcone na poziomie boskiego archetypu, nie dziwota, że i na poziomie życia ziemskiego jawić się musi mężczyznom czymś bosko-zbawicielskim. Jest to, jak pisał Henryk Kliszko, religijne uświęcenie uzależnienia mężczyzny od narządów rodnych kobiety. A przy tym "rodność" przez dziewictwo Maryi staje się czymś wyższym od seksualności; przez dogmat dziewictwa wagina "bardziej" służy do rodzenia niż do seksu.

Wszystko to składa się na kompleks wyobrażeń przez antropologów rozpoznawany jako archetyp Wielkiej Matki. Jest to uświęcony religijnie kompleks, w którym sacrum skupione jest w postaci kobiecej, czynność rodzenia jest zsakralizowana, mężczyzna zaś wyobrażany jest jako słaby partner kobiety. Męski partner Wielkiej Bogini bywa składany w ofierze; tu należy odesłać do klasyki religioznawczej, np. do książki Frazera "Złota Gałąź", gdzie prześledzony jest występujący w wielu dawnych kulturach motyw świętego króla, który jest na jeden rok wybrany na męża Bogini (lub jej kapłanek), po czym zostaje w torturach zgładzony, a jego krwi przypisywana jest zbawcza moc.

Ten archaiczny archetyp został żywcem przeniesiony do chrześcijaństwa, a w jego obrębie przede wszystkim do rzymskiego katolicyzmu. Katolickim upostaciowaniem świętego króla jest oczywiście Jezus, którego widzimy w trzech rolach-obrazach: (1) dziecka; (2) krwawej, storturowanej ofiary; (3) trupa. W każdej w tych ról dominującą i żywą stroną (stroną JANG, chciałoby się powiedzieć z chińska) jest KOBIETA: jako matka trzymająca dziecko na ręku przy piersi; jako płaczka opłakująca Ukrzyżowanego; jako Boleściwa w scenie piety, czyli niańczenia trupa.

Nie w każdej sekcie chrześcijaństwa tak musi być, i nie w każdej lokalnej odmianie katolicyzmu. Protestanci nie używają w ogóle obrazu Ukrzyżowanego, a krucyfiks z powykręcanym Jezusem pojawia się tam co najwyżej w antypapistowskich karykaturach, kult zaś Boskiej Matki został tam odrzucony w ogóle. W prawosławiu Jezus na krzyżu jest przedstawiany jako dość oględny symbol, bez naocznych szczegółów tortury, w szatach, itd., a przede wszystkim jest zrównoważony przez obraz Chrystusa Pantokratora (Wszechdzierżyciela), Chrystusa Tryumfującego. Na praskich Hradczanach - w katolickim przecież sanktuarium - aż trzykrotnie wyeksponowana jest postać św. Jerzego, zabijającego smoka; a jest to kluczowy męski (i głęboko przedchrześcijański) archetyp pokonania zła. Bliźniaczego żeńskiego obrazu - Maryi depcącej węża - na tej świętej górze Pragi w ogóle nie zauważyłem.

Maryjny archetyp megalitycznej Wielkiej Matki jest, jak się wydaje, przede wszystkim polską specjalnością.

Z archetypami trzeba ostrożnie, jak z tą siekierą Eugeniusza, o której śpiewali Pink Floyd. Są silniejsze niż psyche jednostki i posiadają własną dynamikę; miewają przez to rozmaite nieoczekiwane skutki uboczne.

Efekty matriarchatu

Takich ubocznych efektów archetypu Wielkiej Matki jest kilka:

  • Nie-wzmacnianie zmysłu czasu; co przejawia się w niechęci do planowania, do budowania w umyśle długoterminowych zamierzeń, które potem konsekwentnym wysiłkiem wciela się w życie. W to miejsce pojawia się pokładanie nadziei w "naturalnym porządku"; głoszone są poglądy, że "jakoś tam będzie", "samo się zagoi" itd. Nie powstaje i nie utrzymuje się wzorzec silnego wewnętrznie człowieka (mężczyzny!), który czyni swoją wolę. Ważniejszy staje się kobiecy cykliczny wzorzec ciąż i miesiączek. Mężczyzna poddany temu archetypowi żyje w krótkim czasie, jako że najwyższy w tym archetypie wykwit męskości, "święty król", panuje tylko rok, potem jest zrzucany ze stołka, poniżany, upokarzany, męczony, a jego ciało rozrywają menady. Współczesnym korelatem tego stosunku do czasu jest "typowo polski" słomiany ogień/zapał.
  • Nie jest kultywowana postawa pracy nad sobą, świadomej przemiany i kształtowania własnego charakteru; w pełnym przeciwieństwie zarówno do protestanckiej etyki wytrwałej pracy (z zachodu), jak i jogi: mistrzostwa-doskonalenia, czyli kung-fu, ci-kung, tai-ci, zazen i wszystkich innych odmian jogi, czyli założonego sobie jarzma-dyscypliny (to ze wschodu).
  • Nie ma podstaw dla rządów prawa, jako że funkcją Matki jest kochać dzieci bez wyboru, i te dobre i te złe, i wybaczać. Dzisiejsze polskie sądy są dokładnie jak ta wybaczająca mamusia o dobrym sercu, i wypuszczają bandziorów na wolność.
  • Brak szacunku dla indywidualnych osiągnięć, brak szacunku dla tych, którym się udało, którzy odnieśli sukces, którzy poszli dalej i wyżej od innych. Także: brak szacunku dla władzy. (A i sami ludzie "u żłobu" niewiele czynią, aby zasługiwać na szacunek; to odwrotna strona tego medalu.) Przyczyna również jest widoczna w obrębie archetypu: "święty król" ma wartość tylko jako ofiara, nie jako władca, twórca, zwycięzca.

Z tym wiąże się polski kult narodowych ofiar i męczeństwa, kult pokonanych i nieudałych. Powstańców, Katynia, Kościuszki i Popiełuszki. (I brak kultu Wodzów Zwycięskich, wcieleń św. Jerzego. Z króla Jana III Sobieskiego zrobiono markę papierosów, czyli - symbolicznie - mamusinego cycka do ssania.)

To są polskie kompleksy. Właśnie polskie: ani słowiańskie, ani katolickie. (Co oczywiście nie wyklucza, że są inne narody podobnie, a może i bardziej jeszcze od nas przez ten paskudny i anachroniczny archetyp zmaltretowane.) Katolicyzm niekoniecznie musi ewokować rozbuchany kult maryjny, który w takiej formie, w jakiej obserwujemy go w Polsce, ma wszelkie cechy Dawkinsowskiego pasożyta umysłu. (Wcale niewykluczone zresztą, że po śmierci - oby żył wiecznie! - wybitnie maryjnego papieża Jana Pawła II w Watykanie zapanuje koś, kto stanie na czele reakcji przeciw tej stronie katolicyzmu.) Również Słowianie nie przynieśli archetypu Wielkiej Matki ze sobą; wcale nie był on im wrodzony. "Przykleił się" do Polski (podobnie jak Liberum Veto i całowanie "pań" po rękach) w okresie jej największego kryzysu i upadku: pod koniec Pierwszej Rzeczypospolitej, w wieku 17 i 18, w okresie rozbiorów i podczas XX-wiecznych najazdów i okupacji.

Co dalej

Kiedy już do pewnego stopnia otwierają się oczy i zaczynamy dostrzegać, co się naokoło dzieje, rodzi się (leninowskie!) pytanie: Co robić?

Co można zrobić w sposób konkretny i możliwy do wykonania?

Jak mogą się mężczyźni uwolnić spod pokrętnej dominacji matriarchatu? (Bo matriarchat zawsze, z istoty, jest pokrętny i zamaskowany...) Jak inni mężczyźni - ale także kobiety, w różnych swych rolach - mogą im w tym pomóc, lub przynajmniej nie przeszkadzać?

Ale to jest właśnie to pytanie, z którym zwracam się do Czytelników. Do kobiet także.

Źródła

  1. www.taraka.pl/matriarchat